sobota, 27 grudnia 2014

1. Skok pierwszy- potrzeba miłości.

Kamil:

       Wigilia...Boże Narodzenie... najpiękniejszy czas w roku. Strasznie mi przykro, że już w drugi dzień świat muszę jechać do Obersdorfu i znowu zostawiać Ewcie samą. Dobrze, że ma brata, który zawsze we wszystkim jej pomoże... 

Puki co jestem jeszcze w domu i to jest najważniejsze. Nie ma co myśleć o przyszłości, teraz najważniejsza jest teraźniejszość.

      -Cholera jasne!- usłyszałem krzyk mojej blondyneczki i szybko pognałem do kuchni. -Aj no, wiedziałam, że za wcześnie się przebrałam w tą sukienkę! Głupi barszcz!- syknęła i jakimiś dziwnymi specyfikami próbowała zaprać plamę, jaką na jej nowym stroju zostawiła wigilijna zupa.  
-Kamil co ja mam z tym zrobić?! To nie zejdzie...-widząc jej smutną minkę, bez wahania zabrałem ją na ręce i zaniosłem na kanapę.

      -Słońce, co tam jakaś głupia plama. Ważne, że jesteśmy tutaj razem, trzeba cieszyć się chwilą.- szepnąłem i zacząłem ją całować.

       -Kamil, Kamil! Ty wariacie!- zaśmiała się i próbował mi się wyrwać -Zupa! Ryby! Ej bo zaraz nie będziemy mieli czym nakarmić Twoich rodziców!- udała obrażoną.

       -Oj tam. Dobrze wiesz, że moja mama na pewno przywiezie ze sobą wałówkę na cały tydzień! Nigdzie Cię nie wypuszczę.- złożyłem na jej ustach namiętny pocałunek, rozmazując czerwoną szminkę, którą podkreśliła swoje i tak wyjątkowo kuszące wargi.

       -Kamil. I co ja mam z Tobą zrobić? Na prawdę rodzice za raz tu będą!- nie dawała za wygraną. Nią jeszcze rządził rozum, ja już dawno przestałem go słychać i ruszyłem za głosem serca. Potrzebowałam Jej, tak bardzo się za Nią stęskniłem i nie obchodziło mnie, że jest wigilia, że na kuchence gotuje się zupa i smażą się ryby, a za parę chwil nasz dom będzie pełny cioć i wujków. Liczyła się tylko Ona- mój największy skarb i prezent.
Jednak jakieś resztki zdrowego rozsądku kazały mi odłożyć te igraszki na trochę późniejszą porę np. na czas po pasterce...

       -Proszę Cię zajmij się tym karpiem, a ja lecę się przebrać i ogarnąć.- cmoknęła mnie w policzek i pobiegła po drewnianych schodach do sypialni. 

Na całe szczęście nie musiałem zbyt długo zajmować się nasza kolacją, a raczej próbować zrobić wszystko, żeby się jeszcze do czegoś nadała, bo kiedy Ewa zniknęła za drzwiami łazienki zjawili się moi rodzice i mama wręcz wygoniła mnie z kuchni. 

Niedługo potem do drzwi zapukała reszta gości i pozostało nam tylko czekać na moją żonę, żeby usiąść do wieczerzy wigilijnej.
W końcu zeszła... a ja zbierałem szczękę z podłogi jeszcze przez dłuższy czas. Dziękowałam Bogu, że oblała się tym barszczem bo sukienka, w której wystąpiła teraz podkreślała jej idealną figurę i sprawiała, że miałem jeszcze większą ochotę na pozbycie się gości i spędzenie z nią wieczoru sam na sam.

      -Ewunia kochanie!- mama pierwsza się z nią przywitała.

      -Dobry wieczór. Przepraszam, że musieliście czekać. Mam nadzieję, że Kamil się wami dobrze zajął... i nie przypalił naszej kolacji.- zaśmiała się i zaprosiła wszystkich do stołu. 

Zanim zaczęliśmy próbować tradycyjnych dwunastu postnych potraw- czyli smakołyków, na które czeka się cały rok, tata przyniósł opłatki i wręczył każdemu po jednym. Łukasz zawsze przed świętami się śmieje, że to najmniej kaloryczne danie wigilijne i możemy go jeść ile chcemy.

       -Synku... życzę Ci dużo sukcesów, żebyś miał takie uczucie, że to co robisz robisz dobrze, żebyś miał z tego radość i żebyś się nigdy, przenigdy nie poddawał. Życzę Ci też zdrowia, żeby wszelkie kontuzje omijały Cię szerokim łukiem! A przede wszystkim życzę Ci szczęście i miłości, bo bez tego nic nie ma sensu. Jak to powiedział ktoś mądry " na Titanicu wszyscy byli zdrowi i co im z tego". Kochaj Ewę i bądź dla niej dobry, mam nadzieję, że na wnuki nie będę musiała długo czekać. -mama ułamała kawałek mojego opłatka i podeszła do taty. Jakże trafnie dobrała życzenia...

***

       Wróciliśmy do domu po pasterce zmęczeni, ale szczęśliwi...że mamy siebie i tylu życzliwych ludzi w koło. Zabrałam moją blondynkę na ręce i zaniosłem do sypialni... tak bardzo chciałem ja przeprosić i jej wynagrodzić, że tak często mnie przy niej nie ma... że nie ma mnie kiedy ona mnie potrzebuje...ale jakież było moje zdziwienie, kiedy Ona zamiast odwzajemnić mój pocałunek popchnęła mnie na poduszki i bez słowa podeszła do okna.

      -Kamil... przepraszam... musimy poważnie porozmawiać...- szepnęła po chwili, a ja zaczynałem się bać...

***

Maciek:

          Choinka, kolędy, prezenty... cóż to wszystko znaczy, kiedy nie ma tu Jej...? Pewno siedzi teraz przy stole obok Kamila i cieszy się, że ma w końcu męża przy sobie. A Kamil to pewno w siódmym niebie... pierwsze święta w nowym domu z piękną, kochającą żoną... w końcu się mogą sobą nacieszyć...a gdzie ja w tym wszystkim? ...ehh mnie tam nie ma... nie ma dla mnie miejsca i pewno nigdy nie będzie... Oh Kot idioto, weź się ogarnij! Bo jeszcze ktoś coś zacznie podejrzewać...
Matka nalała mi jakiejś zupy, Kuba zaczął coś opowiadać o swojej Ilonce, a tata tradycyjnie komentował moje skoki... nikt nie widzi, że mi źle, że nie chcę tego teraz słuchać, że chcę stąd wyjść i wrócić... jak Ewa będzie moja...tylko moja...

Z rozmyśleń wyrwał mnie dźwięk telefonu. Zerwałem się z krzesła jak oparzony i pobiegłem szukać mojej komórki. Może to Ona...może jednak o mnie pamięta?

       -Maciek, Maciek! Przecież nie wstaje się od stołu wigilijnego, to zwiastuje pecha!!! Maciej wróć! Rafał no powiedz mu coś!- mama się zdenerwowała, dla niej tradycja zawsze była ważna i te wszystkie dziwaczne przesądy, ale w tym momencie najmniej mnie to interesowało. No gdzie ten głupi telefon?!

Jest... to Ona!!! Wziąłem głęboki oddech i odebrałem.

       -Ewa, cześć!- przywitałem się radośnie.-Ty jeszcze nie przy stole?

       -Maciejka, Maciejka.- zaśmiała się -Jeszcze nie ma gości, zostawiłam Kamila na pastwę smażonej ryby i postanowiłam do Ciebie zadzwonić. Musiałam!

       -A już myślałam, że o mnie zapomniałeś.- odparłem, czerwieniąc się.

      -O Tobie?! Maciuś... chciałam Ci życzyć spokojnych, rodzinnych świąt. Żebyś nabrał sił i pokazał wszystkim na co Cię stać. Pamiętaj musisz uwierzyć i w końcu wygrasz, wierzę w Ciebie. Życzę Ci również, abyś znalazł taką miłość jak ja... osobę, której będziesz mógł bezgranicznie zaufać i będzie Cię wspierała w każdej sytuacji...- zrobiło mi się ciemno przed oczami i osunąłem się na podłogę...Ewa to ty jesteś tą osobą... gdybyś tylko wiedziała...westchnąłem...

       -Dzię...dziękuję...- wydukałem - Ja...ja muszę Ci coś powiedzieć...

***

Przepraszam, że tak długo nic tu nie pisałam, ale nie miałam czasu. Szkoła, dom, matura, prawo jazdy... wielkie zamieszanie, ale obiecuję, że teraz będzie już lepiej. Pozdrawiam <3

piątek, 28 listopada 2014

Prolog


     Droga Ewo,

      Nie mogę dłużej tak żyć... Wiem, że bardzo kochasz Kamila, ale mam nadzieję, że kiedyś równie mocno pokochasz mnie. Zdecydowałem się napisać do Ciebie ten list, ponieważ wiem, że nasza relacja nie daje też Tobie spokoju, a ja chciałbym to w końcu wyjaśnić. Twoje szczęście jest dla mnie najważniejsze...
       Pamiętasz jak tańczyliśmy razem na Waszym weselu... jak zamiast wypić toast z mężem pobiegłaś ze mną do ogrodu zrobić tą sesję zdjęciową, bo tak bardzo spodobały Ci się te kwiaty... Mam nadal te zdjęcia, przypominają mi one cudowne chwile, które przeżyliśmy tam razem... A wiesz które mam zawsze przy sobie?  To na którym jesteś Ty, w pięknej sukni ślubnej... wyrwałem Ci wtedy aparat, Ty uciekałaś... Twoje włosy tak pięknie falowały na wietrze...ahh przez moment wydawało mi się, że to nasz ślub, ale dobrze pamiętam jak tą cudowną chwilę przerwał nam Twój mąż, wtedy uświadomiłem sobie, że jest już za późno... On zaczął Cię całować, a każdy pocałunek wbijał jedną, ostrą szpilkę w moje serce... 
      Nawet nie wiesz jakie to jest dla mnie trudne; jeździć na zawody, patrzeć jak wasza miłość rozkwita, jaka jesteś szczęśliwa, kiedy Kamil wygrywa, a on po każdym udanym skoku rzuca Ci się na szuję. Nie wiem co zrobię jak, któregoś dnia Kamil przyjdzie na trening i ogłosi wszystkim radośnie, że niedługo zostanie ojcem, dziecka, które Ty Piękna mu urodzisz.
      Wszyscy się dziwią, że nawet po udanym skoku się nie uśmiecham... jestem niezadowolony, ale jak mam się cieszyć, jak miałbym się cieszyć nawet ze złota olimpijskiego, jak nie czekasz na mnie pod skocznią, tylko na Swojego męża... to jego całujesz, to on jest dla Ciebie najważniejszy... nie ja...
Próbuję się pogodzić z tym, że możemy być tylko przyjaciółmi, ale nie mogę tego udźwignąć.
      Kończąc chciałem, Ci życzyć wesołych świąt i mimo wszystko miłości i spokoju przy boku Mistrza. Wiedz, że kiedy jesteś szczęśliwa ja też staram się uśmiechać.

Twój M

Ps.Mam nadzieję, że szybko wrócisz do zdrowia i przyjedziesz na nasz coroczny opłatek. 
Kocham


       Schowałem list do koperty, zakleiłem ją i schowałem do torby. Ostatnie zawody przed Bożym Narodzeniem dobiegły końca i niestety musieliśmy już wracać do domu. Kamil wygrał, jego wierny przyjaciel Jasiu był tym razem trzeci, ja się uplasowałem, gdzieś tam w drugiej dziesiątce... niby dobrze, ale nie bardzo mnie to obchodzi. Nie ma ani zwycięstwa, ani Ewy... do domu też nie mam za bardzo po co wracać...matka, znowu nie pozwoli mi wstać od stołu, a ojciec nie poskąpi swoich złotych rad i uwag o tym jak to koncertowo spóźniłem skok, albo krzywo się wybiłem.
Wrzuciłem do torby ostatnie rzeczy, które jeszcze się pałętały po moim łóżku i ruszyłem do wyjścia. Znając życie zanim stąd wyjedziemy to miną wieki... ktoś coś zapomni, ktoś się zgubi, ktoś zgłodnieje standard, zawsze ta sama szopka.

       -Stary popatrz co mam dla dzieciaków!- krzyczał Piotrek i machał mi przed oczami różowym prosiaczkiem. - Diethart się nawet nie zorientował, jak mu to zarąbałem! Się idiota szczerzy przed kamerami z tym czymś, a potem się cały świat z niego śmieje, a ja mu tego wstydu zaoszczędziłem i dzieciakom zawiozę. Niech mają... od wujka Thomasa!- zaśmiał się i pobiegł po swoją torbę. Co ja mam z tym człowiekiem, stare to a głupie.


Tak jak przypuszczałem opuszczenie hotelu w Engelbergu o wyznaczonej godzinie nie było możliwe. Najpierw Janek się zorientował, że zapomniał swojego cennego trofea i pobiegł go szukać, a kiedy po pół godzinie wrócił zawiedziony, okazało się że wsadził go po prostu do innej torby, potem Piotrek stwierdził, że musi natychmiast znaleźć tego prosiaka Diethartowego i wyrzucił wszystkie torby z bagażnika, na sam koniec to okazało się, że nie mamy paliwa w busie. Ehh święta idą, trzeba się wyciszyć, uspokoić, odpocząć, a przez tych idiotów to tylko szybciej osiwieję i Ewa nie będzie mnie już chciała...


Kamil:


     Nareszcie wracamy. Cieszę się, że przynajmniej święta będę mógł z Ewą spędzić. Los był taki łaskawy, że postawił na mojej drodze takiego anioła. Najpiękniejsza, najzabawniejsza, najzdolniejsza- MOJA. Wszystkie trofea jakie zdobyłem do tego czasu dedykuje Jej, to Ona mnie napędza i mobilizuje, dzięki niej jestem Mistrzem Świata... dzięki niej i Panu Bogu.


Do Zębu przyjechałam późnym wieczorem, zdziwiło mnie, że światła w domu jeszcze się świeciły. Przekręciłem kluczyk w zamku i nim zdążyłem cokolwiek zrobić Ewa już wisiała na mojej szyi. Tak się za nią stęskniłem. 

      -Kocham Cię najbardziej na świecie.- szepnęła...

https://www.youtube.com/watch?v=xm1eM9G0dmU


****

Nie jestem zadowolona z tego prologu, ale sami wiecie początki są trudne:)

Kibicujemy dzisiaj, nich pod nieobecność naszego mistrza pokarzą na co ich stać!
Pozdrawiam <3