czwartek, 12 lutego 2015

2.Skok drugi- nieporozumień sens ukryty.

Ewa:


     Tak bardzo się denerwowałam. Nie wiedziałam jak mam to powiedzieć Kamilowi.


-Musimy poważnie porozmawiać.- powtórzyłam patrząc w Jego oczy.

-Co się stało kochanie?- spytał trochę przestraszony.

-Bo ja... nie wiem jak mam Ci to powiedzieć...- szepnęłam obserwując samotne płatki śniegu widoczne w świetle jednej z latarni.
Kamil podszedł do mnie i delikatnie objął mnie w pasie. Tak lubiłam Jego silne ramiona, czułem się w nich tak bezpiecznie.

-Powiedz...po prostu...-zachęcił.

-Jestem w ciąży.- wyjawiłam i zaczęłam płakać. Tak po prostu się rozkleiłam. Bałam się jak to będzie, bałam się Jego reakcji, przecież to miała być nasza wspólna decyzja...
Popatrzyłam w Jego oczy, ale nie umiałam z nich nic wyczytać. Wyrwałam się z jego uścisku i wybiegłam z sypialni.

-Ewa!- usłyszałam za sobą Jego głos. -Dlaczego płaczesz? Hej! Przecież trzeba się cieszyć!- powiedział i całkiem mnie zaskoczył.

-Ale... ja myślałam, że nie chcesz... przepraszam, nie wiem co mi odbiło...- westchnęłam.

-Kochanie, tak się cieszę!- krzyknął i wziął mnie na ręce. Tak bardzo liczyłam na taką Jego reakcję. Teraz już wiedziałam, że wszystko musi być dobrze.

Kamil:


         Przyznam, że byłem w szoku. Ewa w ciąży?! Jak to... Nie planowaliśmy tego... ale jednak ktoś tak chciał. Bardzo się cieszę! Położyłem ją na łóżku i zacząłem całować. Tak namiętnie, a za razem delikatnie. Moja kochana blondynka miała mi dać potomka, o którym tak bardzo marzyłem.


-Ewa może ja nie pojadę na Turniej?- spytałem patrząc jej w oczy.

-Czy Ty zwariowałeś?- zapytała z uśmiechem na twarzy. -Masz jechać i wygrać, pokazać Austriakom kto tu rządzi!

-Jesteś pewna? Nie chciałbym Cię zostawiać...- westchnąłem, opadając na poduszki.

-Jestem pewna. To dopiero początek drugiego miesiąca, nie martw się o mnie.

-No dobrze.- chwyciłem ją za rękę - A kiedy powiemy Łukaszowi i chłopakom?- zapytałem. Przecież nie wyobrażałem sobie trzymać to przed nimi w tajemnicy! Taka nowina! Byłem teraz najszczęśliwszym facetem na świecie!

-Możesz im powiedzieć nawet jutro. Możesz też napisać na facebook'u do fanów!- pisnęła przewracając się na brzuch- Ale musimy najpierw powiedzieć rodzicom.- ogłosiła, dała mi buziaka i zasnęła.

Łukasz:

        Ja się dziwię, że mnie jeszcze żywcem nie wzięli do nieba, na prawdę! A, że jeszcze nie osiwiałem do końca to też cud! Przecież żaden nasz wyjazd nigdy nie może się odbyć bez żadnych problemów. Jeszcze do tej całej zgrai moja kochana siostra dorzuciła mi Alkę. Że niby dziewczyna skończyła szkołę, nie poszła na studia i od września snuje się bez celu, ale ja wiem jak to jest. Aśka po prostu dostała kontrakt w Finlandii no i nie chce jej ani zabrać ze sobą, ani samej zostawić. Ach... Agata chciała, żeby Mała zamieszkała u nas, ale wiem ile Ona ma na głowie z naszymi dzieciakami i nie chciałem jej jeszcze dokładać, po za tym może to nie najgorszy pomysł... Skoro Ala nie ma żadnego zajęcia to może, akurat jej się spodoba, czymś się zajmie... pomoże mi z papierami... ehhh ale i tak czuję, że będą z tego same problemy.

Obszedłem mój samochód chyba z dziesięć razy do koła, a tej dalej nie było. Jak nie zejdzie za 10 minut to przecież spóźnimy się na samolot!

-Ala długo mam jeszcze czekać!- krzyknąłem otwierając drzwi.

-Łukasz proszę Cię nie denerwuj się już, tak. Daj jej pięć minut, przecież nic się nie stanie, jak raz nie będziesz pierwszy na miejscu zbiórki.- Agata starała się mnie uspokoić.

-Jak nic się nie stanie?! Jeszcze trzeba ogarnąć masę rzeczy, powiedz jej żeby się pospieszyła! W ogóle co ona robi?- byłem coraz bardziej zdenerwowany.

-Już jestem.- oświadczyła i zeszła na dół taszcząc dwie wielkie torby.- Przepraszam bardzo wujku, ale musiałam jeszcze dopakować trochę rzeczy.- wyjaśniła.

-Idź do samochodu ja to...to zaniosę.- machnąłem ręką w stronę jej bagażu. 

-To ciociu do widzenia. Z dzieciakami się już pożegnałam.- powiedziała przytulając moją żonę, założyła buty i kurtkę i wyszła na zewnątrz. 


Oczywiście mimo, że dotarliśmy na lotnisko jakieś pół godziny za późno niż miałem to w planach nie było tam jeszcze nikogo z wyjątkiem Klimowskiego, który niecierpliwie przemierzał hale tam i z powrotem.

-Nie ma ich?- zapytałem naiwnie myśląc, że może akurat poleźli coś kupić, albo zjeść.

-Jak widzisz.- westchnął mój zastępca. -Kamil dzwonił, że są z Ewą w drodze i że po drodze zgarnęli Piotrka i Stefana. Od reszty nie mam żadnych informacji. 

-No tak czego ja się głupi spodziewałem.  To jest moja siostrzenica Ala, jedzie z nami na Turniej.- wyjaśniłem.- Ala to jest Zbyszek; mój pomocnik.- przedstawiłem ich sobie i z niecierpliwością wyglądałem moich podopiecznych.

Piotrek:

       Już myślałem, że nie dotrzemy na to lotnisko. No bo kurcze blade najpierw czekałem na Kamila na przystanku, bo jak zwykle narzekał, że mieszkam daleko od głównej drogi i nie ma co tracić czasu, żeby tam dojechać. No i się zgodziłem, punktualnie tam sterczałem, rozdałem w między czasie masę autografów, samochody się zatrzymywały i ludzie chcieli ze mną zdjęcia zrobić! Jak w końcu jaśnie pan dotarł z żonką i Stefkiem to nie ujechaliśmy nawet 10 km, a tu guma! I bęc... zamieszanie. Mistrz nasz zaczął wydzwaniać do jakiś mechaników, wulkanizatorów, ubezpieczycieli czy Bóg wie kogo, Stefek bohatersko oświadczył, że sam wymieni to koło, a Ewa jak zwykle zaczęła robić zdjęcia. No i jak ja z tymi matołami mam wytrzymać...?
W końcu po jakimś czasie, przyjechał ten Kamilowy spec, zrobił co trzeba, a Ewka w końcu przekonała obrażonego Stefka, że na pewno sam by sobie poradził, ale nie mamy na to czasu.
Jak z dziećmi... chociaż nie gorzej. Jak ja spędzam czas z Karolinką i Kubusiem to mam wrażenie, że moje dzieci są bardziej ogarnięte niż Oni...no w końcu po takim ojcu to nie ma się co dziwić!

Nareszcie dotarliśmy na lotnisko. Zebraliśmy z bagażnika wszystkie torby, Kamil pożegnał się z Ewą i pobiegliśmy w stronę trenera. Nagle stanąłem jak wryty. No co jak co, ale Kruczunio to jest wierny swojej żonce jak Kamil Ewie, a tu proszę bardzo, jakaś młoda laleczka przy nim. Czy ja o czymś nie wiem?

-No na reszcie, ileż można na was czekać?- wzburzył się trener.

-Przepraszam bardzo, to moja wina. Złapaliśmy gumę..., mieliśmy małe problemy po drodze.- Kamil wziął wszystko na siebie. No to jest jednak prawdziwy lider!

-Dobra dobra, już się przyzwyczaiłem, że zawsze macie jakieś problemy techniczne, utrudniające wam pojawianie się na zbiórkach na czas.- zaśmiał się Łukasz. -Poznajcie; to jest Ala- moja siostrzenica. Będzie nam towarzyszyła na zawodach.- oświadczył i po kolei przywitaliśmy się z dziewczyną. No muszę przyznać, że odważna, odważna, skoro się zgodziła spędzić z nami tyle czasu. Pewnie biedna nie wie w co się pakuje, ale bez obaw. Wujek Piotrek się nią zajmie!

-Korzystając z okazji, że czekamy na Maćka chciałem wam coś powiedzieć! - zaczął Mistrz -Znaczy bardzo chciałem, żebyście wszyscy przy tym byli, ale jak Kot się spóźnia to nie mogę już czekać.- zaśmiał się nerwowo -No więc! Będę tatą!!!- krzyknął, tak, że kilka przypadkowych osób zwróciło na nas uwagę. No w końcu Mistrzuniu Ojcunio! Rzuciłem mu się na szyję, a w moje ślady poszła cała reszta naszej zgrai.

Maciek:

        Wiem, wiem Kruczek mnie zabije, ale musiałem jeszcze skoczyć do sklepu po kilka niezbędnych rzeczy, a potem spotkałem Ewcie na lotnisku. Nie mogłem przegapić okazji, kiedy była sama, bez Niego... pogadaliśmy trochę, życzyła mi powodzenia... była jakaś taka wyjątkowo radosna. Moja Piękna!
Pożegnaliśmy się i ruszyłem w końcu na to miejsce zbiórki. Z dala zauważyłem tą zgraję matołów, witali się z jakąś dziewczyną. Hummm chyba skądś ją kojarzę... 

  -Korzystając z okazji, że czekamy na Maćka chciałem wam coś powiedzieć! - Kamil zaczął jakaś przemowę, więc przyspieszyłem kroku, żeby dobrze usłyszeć o co chodzi -Znaczy bardzo chciałem, żebyście wszyscy przy tym byli, ale jak Kot się spóźnia to nie mogę już czekać.- zaśmiał się -No więc! Będę tatą!!!- krzyknął zwracając uwagę chyba wszystkich tam obecnych. A Ja zamarłem... On tatą... znaczy Ewa... mamą... to dla tego była taka szczęśliwa... Nie mogłem w to uwierzyć... nie teraz kiedy chciałem jej wszystko powiedzieć... Jak to możliwe?! Schowałem twarz w dłoniach i przysiadłem na jednej z ławek chcą się trochę uspokoić. Kątem oka zobaczyłem, jak wszyscy się na niego rzucili zapewne chcąc pogratulować. 

-Maniek! Brachu.- niech to... Piotrek mnie zobaczył i przybiegł -Widziałeś jakie jaja! Będą małe Stocholątka!- zachwycił się.

-Super świetnie...- mruknąłem i poszedłem również mu pogratulować... żeby nie było, że Kot to mruk i egoista nie umiejący się cieszyć szczęściem kumpli.

***

Przeprasza, przepraszam, przepraszam, że tak późno i całuję wszystkich <3

sobota, 27 grudnia 2014

1. Skok pierwszy- potrzeba miłości.

Kamil:

       Wigilia...Boże Narodzenie... najpiękniejszy czas w roku. Strasznie mi przykro, że już w drugi dzień świat muszę jechać do Obersdorfu i znowu zostawiać Ewcie samą. Dobrze, że ma brata, który zawsze we wszystkim jej pomoże... 

Puki co jestem jeszcze w domu i to jest najważniejsze. Nie ma co myśleć o przyszłości, teraz najważniejsza jest teraźniejszość.

      -Cholera jasne!- usłyszałem krzyk mojej blondyneczki i szybko pognałem do kuchni. -Aj no, wiedziałam, że za wcześnie się przebrałam w tą sukienkę! Głupi barszcz!- syknęła i jakimiś dziwnymi specyfikami próbowała zaprać plamę, jaką na jej nowym stroju zostawiła wigilijna zupa.  
-Kamil co ja mam z tym zrobić?! To nie zejdzie...-widząc jej smutną minkę, bez wahania zabrałem ją na ręce i zaniosłem na kanapę.

      -Słońce, co tam jakaś głupia plama. Ważne, że jesteśmy tutaj razem, trzeba cieszyć się chwilą.- szepnąłem i zacząłem ją całować.

       -Kamil, Kamil! Ty wariacie!- zaśmiała się i próbował mi się wyrwać -Zupa! Ryby! Ej bo zaraz nie będziemy mieli czym nakarmić Twoich rodziców!- udała obrażoną.

       -Oj tam. Dobrze wiesz, że moja mama na pewno przywiezie ze sobą wałówkę na cały tydzień! Nigdzie Cię nie wypuszczę.- złożyłem na jej ustach namiętny pocałunek, rozmazując czerwoną szminkę, którą podkreśliła swoje i tak wyjątkowo kuszące wargi.

       -Kamil. I co ja mam z Tobą zrobić? Na prawdę rodzice za raz tu będą!- nie dawała za wygraną. Nią jeszcze rządził rozum, ja już dawno przestałem go słychać i ruszyłem za głosem serca. Potrzebowałam Jej, tak bardzo się za Nią stęskniłem i nie obchodziło mnie, że jest wigilia, że na kuchence gotuje się zupa i smażą się ryby, a za parę chwil nasz dom będzie pełny cioć i wujków. Liczyła się tylko Ona- mój największy skarb i prezent.
Jednak jakieś resztki zdrowego rozsądku kazały mi odłożyć te igraszki na trochę późniejszą porę np. na czas po pasterce...

       -Proszę Cię zajmij się tym karpiem, a ja lecę się przebrać i ogarnąć.- cmoknęła mnie w policzek i pobiegła po drewnianych schodach do sypialni. 

Na całe szczęście nie musiałem zbyt długo zajmować się nasza kolacją, a raczej próbować zrobić wszystko, żeby się jeszcze do czegoś nadała, bo kiedy Ewa zniknęła za drzwiami łazienki zjawili się moi rodzice i mama wręcz wygoniła mnie z kuchni. 

Niedługo potem do drzwi zapukała reszta gości i pozostało nam tylko czekać na moją żonę, żeby usiąść do wieczerzy wigilijnej.
W końcu zeszła... a ja zbierałem szczękę z podłogi jeszcze przez dłuższy czas. Dziękowałam Bogu, że oblała się tym barszczem bo sukienka, w której wystąpiła teraz podkreślała jej idealną figurę i sprawiała, że miałem jeszcze większą ochotę na pozbycie się gości i spędzenie z nią wieczoru sam na sam.

      -Ewunia kochanie!- mama pierwsza się z nią przywitała.

      -Dobry wieczór. Przepraszam, że musieliście czekać. Mam nadzieję, że Kamil się wami dobrze zajął... i nie przypalił naszej kolacji.- zaśmiała się i zaprosiła wszystkich do stołu. 

Zanim zaczęliśmy próbować tradycyjnych dwunastu postnych potraw- czyli smakołyków, na które czeka się cały rok, tata przyniósł opłatki i wręczył każdemu po jednym. Łukasz zawsze przed świętami się śmieje, że to najmniej kaloryczne danie wigilijne i możemy go jeść ile chcemy.

       -Synku... życzę Ci dużo sukcesów, żebyś miał takie uczucie, że to co robisz robisz dobrze, żebyś miał z tego radość i żebyś się nigdy, przenigdy nie poddawał. Życzę Ci też zdrowia, żeby wszelkie kontuzje omijały Cię szerokim łukiem! A przede wszystkim życzę Ci szczęście i miłości, bo bez tego nic nie ma sensu. Jak to powiedział ktoś mądry " na Titanicu wszyscy byli zdrowi i co im z tego". Kochaj Ewę i bądź dla niej dobry, mam nadzieję, że na wnuki nie będę musiała długo czekać. -mama ułamała kawałek mojego opłatka i podeszła do taty. Jakże trafnie dobrała życzenia...

***

       Wróciliśmy do domu po pasterce zmęczeni, ale szczęśliwi...że mamy siebie i tylu życzliwych ludzi w koło. Zabrałam moją blondynkę na ręce i zaniosłem do sypialni... tak bardzo chciałem ja przeprosić i jej wynagrodzić, że tak często mnie przy niej nie ma... że nie ma mnie kiedy ona mnie potrzebuje...ale jakież było moje zdziwienie, kiedy Ona zamiast odwzajemnić mój pocałunek popchnęła mnie na poduszki i bez słowa podeszła do okna.

      -Kamil... przepraszam... musimy poważnie porozmawiać...- szepnęła po chwili, a ja zaczynałem się bać...

***

Maciek:

          Choinka, kolędy, prezenty... cóż to wszystko znaczy, kiedy nie ma tu Jej...? Pewno siedzi teraz przy stole obok Kamila i cieszy się, że ma w końcu męża przy sobie. A Kamil to pewno w siódmym niebie... pierwsze święta w nowym domu z piękną, kochającą żoną... w końcu się mogą sobą nacieszyć...a gdzie ja w tym wszystkim? ...ehh mnie tam nie ma... nie ma dla mnie miejsca i pewno nigdy nie będzie... Oh Kot idioto, weź się ogarnij! Bo jeszcze ktoś coś zacznie podejrzewać...
Matka nalała mi jakiejś zupy, Kuba zaczął coś opowiadać o swojej Ilonce, a tata tradycyjnie komentował moje skoki... nikt nie widzi, że mi źle, że nie chcę tego teraz słuchać, że chcę stąd wyjść i wrócić... jak Ewa będzie moja...tylko moja...

Z rozmyśleń wyrwał mnie dźwięk telefonu. Zerwałem się z krzesła jak oparzony i pobiegłem szukać mojej komórki. Może to Ona...może jednak o mnie pamięta?

       -Maciek, Maciek! Przecież nie wstaje się od stołu wigilijnego, to zwiastuje pecha!!! Maciej wróć! Rafał no powiedz mu coś!- mama się zdenerwowała, dla niej tradycja zawsze była ważna i te wszystkie dziwaczne przesądy, ale w tym momencie najmniej mnie to interesowało. No gdzie ten głupi telefon?!

Jest... to Ona!!! Wziąłem głęboki oddech i odebrałem.

       -Ewa, cześć!- przywitałem się radośnie.-Ty jeszcze nie przy stole?

       -Maciejka, Maciejka.- zaśmiała się -Jeszcze nie ma gości, zostawiłam Kamila na pastwę smażonej ryby i postanowiłam do Ciebie zadzwonić. Musiałam!

       -A już myślałam, że o mnie zapomniałeś.- odparłem, czerwieniąc się.

      -O Tobie?! Maciuś... chciałam Ci życzyć spokojnych, rodzinnych świąt. Żebyś nabrał sił i pokazał wszystkim na co Cię stać. Pamiętaj musisz uwierzyć i w końcu wygrasz, wierzę w Ciebie. Życzę Ci również, abyś znalazł taką miłość jak ja... osobę, której będziesz mógł bezgranicznie zaufać i będzie Cię wspierała w każdej sytuacji...- zrobiło mi się ciemno przed oczami i osunąłem się na podłogę...Ewa to ty jesteś tą osobą... gdybyś tylko wiedziała...westchnąłem...

       -Dzię...dziękuję...- wydukałem - Ja...ja muszę Ci coś powiedzieć...

***

Przepraszam, że tak długo nic tu nie pisałam, ale nie miałam czasu. Szkoła, dom, matura, prawo jazdy... wielkie zamieszanie, ale obiecuję, że teraz będzie już lepiej. Pozdrawiam <3

piątek, 28 listopada 2014

Prolog


     Droga Ewo,

      Nie mogę dłużej tak żyć... Wiem, że bardzo kochasz Kamila, ale mam nadzieję, że kiedyś równie mocno pokochasz mnie. Zdecydowałem się napisać do Ciebie ten list, ponieważ wiem, że nasza relacja nie daje też Tobie spokoju, a ja chciałbym to w końcu wyjaśnić. Twoje szczęście jest dla mnie najważniejsze...
       Pamiętasz jak tańczyliśmy razem na Waszym weselu... jak zamiast wypić toast z mężem pobiegłaś ze mną do ogrodu zrobić tą sesję zdjęciową, bo tak bardzo spodobały Ci się te kwiaty... Mam nadal te zdjęcia, przypominają mi one cudowne chwile, które przeżyliśmy tam razem... A wiesz które mam zawsze przy sobie?  To na którym jesteś Ty, w pięknej sukni ślubnej... wyrwałem Ci wtedy aparat, Ty uciekałaś... Twoje włosy tak pięknie falowały na wietrze...ahh przez moment wydawało mi się, że to nasz ślub, ale dobrze pamiętam jak tą cudowną chwilę przerwał nam Twój mąż, wtedy uświadomiłem sobie, że jest już za późno... On zaczął Cię całować, a każdy pocałunek wbijał jedną, ostrą szpilkę w moje serce... 
      Nawet nie wiesz jakie to jest dla mnie trudne; jeździć na zawody, patrzeć jak wasza miłość rozkwita, jaka jesteś szczęśliwa, kiedy Kamil wygrywa, a on po każdym udanym skoku rzuca Ci się na szuję. Nie wiem co zrobię jak, któregoś dnia Kamil przyjdzie na trening i ogłosi wszystkim radośnie, że niedługo zostanie ojcem, dziecka, które Ty Piękna mu urodzisz.
      Wszyscy się dziwią, że nawet po udanym skoku się nie uśmiecham... jestem niezadowolony, ale jak mam się cieszyć, jak miałbym się cieszyć nawet ze złota olimpijskiego, jak nie czekasz na mnie pod skocznią, tylko na Swojego męża... to jego całujesz, to on jest dla Ciebie najważniejszy... nie ja...
Próbuję się pogodzić z tym, że możemy być tylko przyjaciółmi, ale nie mogę tego udźwignąć.
      Kończąc chciałem, Ci życzyć wesołych świąt i mimo wszystko miłości i spokoju przy boku Mistrza. Wiedz, że kiedy jesteś szczęśliwa ja też staram się uśmiechać.

Twój M

Ps.Mam nadzieję, że szybko wrócisz do zdrowia i przyjedziesz na nasz coroczny opłatek. 
Kocham


       Schowałem list do koperty, zakleiłem ją i schowałem do torby. Ostatnie zawody przed Bożym Narodzeniem dobiegły końca i niestety musieliśmy już wracać do domu. Kamil wygrał, jego wierny przyjaciel Jasiu był tym razem trzeci, ja się uplasowałem, gdzieś tam w drugiej dziesiątce... niby dobrze, ale nie bardzo mnie to obchodzi. Nie ma ani zwycięstwa, ani Ewy... do domu też nie mam za bardzo po co wracać...matka, znowu nie pozwoli mi wstać od stołu, a ojciec nie poskąpi swoich złotych rad i uwag o tym jak to koncertowo spóźniłem skok, albo krzywo się wybiłem.
Wrzuciłem do torby ostatnie rzeczy, które jeszcze się pałętały po moim łóżku i ruszyłem do wyjścia. Znając życie zanim stąd wyjedziemy to miną wieki... ktoś coś zapomni, ktoś się zgubi, ktoś zgłodnieje standard, zawsze ta sama szopka.

       -Stary popatrz co mam dla dzieciaków!- krzyczał Piotrek i machał mi przed oczami różowym prosiaczkiem. - Diethart się nawet nie zorientował, jak mu to zarąbałem! Się idiota szczerzy przed kamerami z tym czymś, a potem się cały świat z niego śmieje, a ja mu tego wstydu zaoszczędziłem i dzieciakom zawiozę. Niech mają... od wujka Thomasa!- zaśmiał się i pobiegł po swoją torbę. Co ja mam z tym człowiekiem, stare to a głupie.


Tak jak przypuszczałem opuszczenie hotelu w Engelbergu o wyznaczonej godzinie nie było możliwe. Najpierw Janek się zorientował, że zapomniał swojego cennego trofea i pobiegł go szukać, a kiedy po pół godzinie wrócił zawiedziony, okazało się że wsadził go po prostu do innej torby, potem Piotrek stwierdził, że musi natychmiast znaleźć tego prosiaka Diethartowego i wyrzucił wszystkie torby z bagażnika, na sam koniec to okazało się, że nie mamy paliwa w busie. Ehh święta idą, trzeba się wyciszyć, uspokoić, odpocząć, a przez tych idiotów to tylko szybciej osiwieję i Ewa nie będzie mnie już chciała...


Kamil:


     Nareszcie wracamy. Cieszę się, że przynajmniej święta będę mógł z Ewą spędzić. Los był taki łaskawy, że postawił na mojej drodze takiego anioła. Najpiękniejsza, najzabawniejsza, najzdolniejsza- MOJA. Wszystkie trofea jakie zdobyłem do tego czasu dedykuje Jej, to Ona mnie napędza i mobilizuje, dzięki niej jestem Mistrzem Świata... dzięki niej i Panu Bogu.


Do Zębu przyjechałam późnym wieczorem, zdziwiło mnie, że światła w domu jeszcze się świeciły. Przekręciłem kluczyk w zamku i nim zdążyłem cokolwiek zrobić Ewa już wisiała na mojej szyi. Tak się za nią stęskniłem. 

      -Kocham Cię najbardziej na świecie.- szepnęła...

https://www.youtube.com/watch?v=xm1eM9G0dmU


****

Nie jestem zadowolona z tego prologu, ale sami wiecie początki są trudne:)

Kibicujemy dzisiaj, nich pod nieobecność naszego mistrza pokarzą na co ich stać!
Pozdrawiam <3